STACJA ANIELKÓW

STACJA ANIELKÓW

piątek, 31 października 2014

Początek

Nasz wspólny początek był dość trudny. Moje dążenie do perfekcjonizmu tylko pogłębiało "baby bluesa". Przed porodem wydawało mi się, że jesteśmy przygotowani na wszystko, że nie ma niczego, czego bym nie przemyślała. Karmienie piersią było dla mnie tak naturalne, że w ogóle nie brałam pod uwagę żadnych problemów w tej kwestii. Jak się myliłam... 

Kiedy jeszcze na sali porodowej położna położyła Anielę przy piersi, a moja córeczka ani śniła z niej jeść, nie przyszło mi do głowy, że będziemy o to walczyć przez kilka tygodni, a właściwie miesięcy. Pewnie gdybym nie była tak uparta i nie miała wsparcia wśród najbliższych i w położnej (o której na pewno pojawi się odrębny post), dziś Aniela jadłaby samo mleko modyfikowane. Ale od początku. 

W szpitalu niby przystawiałam Anielę do piersi, ale jako niedoświadczona matka, nie miałam pojęcia, czy dziecko w ogóle je. Nie doczekałam się niestety żadnej pomocy od położnych, mimo, że zgłaszałam im problem. Jedyne co robiły, to same przynosiły butelki z mm i straszyły, że jak dziecko nie będzie przybierać na wadze to nie będzie wypisu. Może gdybym nie trafiła w długi weekend byłoby inaczej, bo od poniedziałku do piątku w szpitalu, w którym rodziłam, jest konsultantka laktacyjna - doczekałam się na nią godzinę przed wypisem... 

Wróciliśmy do domu. Miałam tak zniszczone brodawki, że przy każdej próbie karmienia łzy same płynęły mi po policzkach, a zachowanie Anieli bynajmniej nie dodawało otuchy. Już w szpitalu po płaczu poznawałam, kiedy położne niosły po badaniu moje dziecko, w poniedziałek była już taka "żywa", że przynosiły mi ją niezawiniętą, bo nie potrafiły jej ogarnąć. Ogólnie moje dziecko bardzo dużo i głośno płakało, szarpiąc się przy tym niesamowicie. Podobnie wyglądała każda próba karmienia. Moja położna na wykładach w Szkole Rodzenia, które prowadzi, opowiada teraz o Anieli, która mając 7 dni, biła swoją mamę - ona naprawdę okładała mnie rękoma przy każdym zbliżeniu do piersi. Po tygodniu walki usłyszałam: "Trudno Kinga, ściągaj pokarm i karm ją butelką". Postanowiłam nadal próbować i przystawiać małą do piersi, ale trochę zeszło ze mnie ciśnienie. I w nocy stał się cud, Aniela jakby została zaczarowana i postanowiła, że jednak będzie jadła cycusia. Jeszcze kilka dni trwało, żebyśmy się nauczyły razem jedzenia cycusia, ale udało się. Na mojej twarzy, po myślach już typu "co ze mnie za matka, skoro nie umiem własnego dziecka nakarmić?", znów pojawił się uśmiech.

Nie nacieszyłam się jednak zbyt długo, bo kiedy Aniela miała 2 tygodnie, wysypało jej całą buzię. Pediatra widząc ją poprosiła o zrobienie testu Kerrego, ale od razu mówiła o nietolerancji laktozy. Kiedy test potwierdził diagnozę, lekarka kazała wprowadzić co drugie karmienie Nutramigen. Dopiero co oduczyłyśmy się butelki i znów trzeba było do niej wrócić... Biłam się z myślami, ale widząc strzelające kupy, wysypaną buzię i prężenie się mojego dzidziusia, nie miałam wyjścia. No i zaczęła się zabawa, która właściwie trwa do dzisiaj. Przed każdym karmieniem piersią ściągałam pierwsze 20 ml mleka, które zawiera najwięcej laktozy i podawałam Delicol. Z Nutramigenem eksperymentowaliśmy, najpierw był co drugie karmienie, potem co trzecie, bo od razu zbyt duża dawka powodowała zaparcia. Dziś już nie ściągam, Delicol podaję nadal, a Nutramigenu Aniela je ok 120 ml dziennie (w dwóch lub trzech porcjach). Kiedy w połowie września dziecko zaczęło się znów mocno buntować przeciwko piersi, a moja laktacja szybko na to zareagowała, na 1,5 tygodnia zrezygnowaliśmy z Nutramigenu i powtórzyliśmy test Kerrego. Nietolerancja była nadal ++++, a niemijająca biegunka spowodowała, że pogodziłam się z tym dokarmianiem. Oczywiście od początku jestem na diecie bezmlecznej, później zauważyliśmy, że córcia jest uczulona także na jajko. Pod koniec listopada mamy wizytę u alergologa, bo to na pewno nie jedyne jej alergie. Nie dziwi mnie to, bo oboje z mężem jesteśmy alergikami, mąż zresztą jako dziecko też miał nietolerancję laktozy i wychował się na Nutramigenie. 

Tak w skrócie wyglądały nasze dotychczasowe perypetie z jedzeniem. W skrócie, bo szukając pomocy wiele razy konsultowaliśmy się z położną, byliśmy prywatnie na wizycie u znanego w mieście pediatry, po wrześniowej próbie zrezygnowania z Nutramigenu byliśmy nawet u gastrologa. Ale najważniejsze, że mimo różnych głosów wokół, nie poddałam się, moja córka dostaje ode mnie wartości mleka matki, a ja czuję się w 100% spełnioną mamą. Trudno pewnie sobie komuś innemu wyobrazić, jaką radość i satysfakcję poczułam, kiedy po ponad 4 miesiącach, doczekałam się zamiast płaczu na widok cycusia uspokojenia z możliwości ssania :) Dziś jestem pewna, że warto było o karmienie zawalczyć!

czwartek, 30 października 2014

Ciąża i poród

Okres ciąży był dla mnie magicznym czasem pełnym różnych emocji. Ciążę znosiłam bardzo dobrze, przez pierwsze trzy miesiące przytyłam 3 kg - miałam tylko delikatne mdłości, później waga stanęła na dłuższy czas (w sumie przytyłam około 15 kg). Przyczyniła się do tego na pewno dieta, test obciążenia glukozą pokazał, że borykam się z cukrzycą ciążową. Dokładnie pilnowałam więc tego, co jadłam (choć zdarzały się też małe grzeszki), byłam pod kontrolą diabetologa, mierzyłam cukier według zaleceń i kiedy 3 miesiące po porodzie powtórzyłam krzywą cukrową, okazało się, że już wszystko jest w porządku. Bałam się, że już zawsze będę walczyć z cukrem tak jak moja mama. 

Około 20 tygodnia ciąży zaczęły się skoki ciśnienia, na szczęście obyło się bez leków, poleżałam 2 tygodnie w domu i wszystko wróciło do normy. Przez całą ciążę czułam się na tyle dobrze, że pracowałam jeszcze 2 tygodnie przed przewidywanym terminem porodu. To zabawne, bo wcześniej myślałam, że całą ciążę spędzę w domu, będę na siebie chuchać i dmuchać, a w rezultacie wolałam być w pracy, gdzie nie miałam zbyt dużo czasu zastanawiać się, co mnie boli i dlaczego. Oczywiście w grę wchodziła też kwestia finansowa, pracowałam akurat dodatkowo przy projekcie, gdzie wynagrodzenie otrzymywałam za faktycznie przepracowane godziny.

Termin porodu, zarówno z miesiączki, jak i z USG w pierwszych miesiącach, został ustalony na 2 lipca 2014 r. Od połowy ciąży czułam, że nie dochodzę do tego terminu. Kiedy na początku czerwca lekarz powiedział, że, biorąc pod uwagę starzejące się już łożysko, urodzimy prawdopodobnie wcześniej. 20 czerwca (piątek po Bożym Ciele) z mężem urządziliśmy w domu pierogarnię, od kilku dni przygotowywałam dietetyczne dania, które przezornie mroziłam na wypadek braku czasu na gotowanie po porodzie. Po południu czytałam Listy Adama Mickiewicza z Konstantynopola, aby przygotować referat na konferencję w listopadzie. Nagle o godzinie 18 poczułam dziwne ukłucie i jakbym usłyszała delikatnie pęknięcie. Wystraszyłam się, choć już czułam, co to było. Delikatnie podniosłam się z kanapy i pobiegłam do toalety - zaczęły odchodzić mi wody...

Najpierw wpadliśmy w panikę, zadzwoniłam do siostry i rozpłakaam się, że w ogóle nie wiem co mam robić. Kiedy trochę się uspokoiłam, poszłam pod prysznic, przygotowałam się i pojechaliśmy do szpitala, po drodze zostawiając siostrze klucze od mieszkania, żeby wyprowadziła psa. Była 19.

W szpitalu zdziwiło nas najpierw pytanie położnej do lekarza, czy przyjąć nas - mieliśmy w ręku zestaw do pobrania krwi pępowinowej, zgłosiliśmy, że będziemy rodzić w szpitalu uniwersyteckim, więc właściwie musieli nas przyjąć. Ponieważ wody się sączyły, lekarz na Izbie Przyjęć po badaniu skierował mnie na porodówkę. Oczywiście mąż przez cały czas był już ze mną. Tam, po przeprowadzonym dwa razy tym samym wywiadzie - najpierw położna, potem lekarz zadawali te same pytania (po co?), usłyszeliśmy, że akcja porodowa się nie zaczęła jeszcze, więc trochę to na pewno potrwa. Po jakimś czasie zaczęłam czuć bóle w dole pleców, najpierw co kilkanaście minut, potem coraz częściej. KTG nic jednak nie pokazywało. Około 22 zawieźli mnie na USG, żeby sprawdzić, czy to nie był jednak fałszywy alarm. Niewiele jednak było widać, bo odpłynęły już prawie wszystkie wody. Ustalono, że jeśli do północy nic się nie będzie działo, to dostanę oksytocynę. Nikt jednak nie reagował na to, że ja mam już częste i silne skurcze krzyżowe... Kiedy ból był już wyjątkowo silny, poprosiłam o znieczulenie, niestety na anestozjologa czekałam blisko 2 godziny, kiedy w końcu dotarł, ja miałam już skurcze parte. Położna przestraszyła się, kiedy mnie zbadała, bo szyjka nie była jeszcze gotowa, kazała mi więc trzymać i powstrzymywać parcie, a to nie było łatwe. Znieczulenie dało mi chwilę wytchnienia, po czym zaczęła się już szybka akcja i za chwilę (o 2:40) na mojej piersi leżała już Aniela... Dłużej trwało później urodzenie łożyska. Żałuję tylko, że Aniela została tak szybko odcięta od pępowiny i to przez położną, a nie przez męża, ale to ze względu na pobieranie krwi pępowinowej. Aniela leżała na mojej piersi do momentu, kiedy byłyśmy gotowe przejechać na oddział położniczy. Nie płakała, patrzyła nam tylko w oczy. Byłam chyba tak zaaferowana tym, że nasz aniołek jest już z nami, że w ogóle nie pamietam, co wtedy myślałam. Na pewno czułam ulgę, że nasza owinięta wokół szyi pępowiną córeczka urodziła się zdrowa - ważyła 3450 g, mierzyła 59 cm, dostała 10 punktów w skali Apgar.

Bez wątpienia nasza córeczka jest najlepszym prezentem od losu, jaki kiedykolwiek dostaliśmy :*


wtorek, 28 października 2014

Najszczęśliwszy dzień

Mija dokładnie rok, kiedy z mężem na teście zobaczyliśmy upragnione dwie kreski. Niesamowita radość, niedowierzanie i strach - czy wszystko będzie dobrze. To ostatnie uczucie nie opuściło mnie do dzisiaj, kiedy Aniela ma już ponad 4 miesiące, tak to chyba już jest, że matka martwić się będzie o swoje dziecko już zawsze. Oczywiście przez cały ten okres towarzyszą też inne emocje, każdego dnia wydarza się w naszym życiu coś nowego, a ja chciałabym o tym od razu opowiadać. Postanowiłam więc pisać bloga, na którym postaram się zachować nasze wspomnienia. Niech to będzie pamiętnik, który być może pewnego dnia zechce przeczytać moja córka. Jednocześnie, pamiętając czas spędzony przeze mnie na przeszukiwaniu internetu w wielu sprawach związanych z ciążą i macierzyństwem, może pomogę znaleźć komuś odpowiedzi na nurtujące go pytania.